Drogie moje kolezanki po fachu. Zdarzyła mi się ostatnio niefortunna przygoda. Po obiedzie dostałam kilka godzin czasu wolnego i rower. Pojechałam sobie dookoła wsi, podopieczna mieszka w małej mieścinie, nawet nazwy nie mogę zapamiętac nigdy. Mialam wrocic na 17, okolo 16 zorientowalam się, ze wracam, wracam i wrocic nie mogę, bo ciągle kraze w tym samym miejscu. Zaczelo sie sciemniac. Moj niemiecki jest jaki jest - nie najlepszy znowuz, wjechalam w tereny, gdzie nie bylo zywej duszy, telefon - oczywiscie nic na koncie, poza zasiegiem. Tak się zdenerwowalam, malo palpitacji serca nie dostalam. Na szczesie, ale juz dawno po wyznaczonym czasie mojego powrotu, wypatrzylam kosciol na horyzoncie, do ktorego bez namyslu sie udalam. Pomyslalam sobie skoro kosciol na takim bezludziu, to moze jakis ksiezulo się znajdzie. I modly moje zostaly wysluchane. Ksiadz- starszy pan, ku mojej uciesze, zrozumial mnie, zadzwonil do rodziny i corka podopiecznej przyjechala po mnie. Wstydu się najadlam, agentura w Polsce- powiadomiona, rodzina podopiecznej zdenerwowaana, ja zdenerwowana, spac nie moglam. DObrze, ze dobrze sie wszystko skonczyło, roweru już nie dotknę. Czy Wam też takie rzeczy sie zdarzają???