Raz jechałam Sindbadem, lecz z racji faktu, że nie dojeżdża do Aschaffenburga, musiałam przesiąść się we Frankfurcie do DB. Zresztą, jak dla mnie zbyt dużo formalności, panie pilotki zbyt poważnie chyba podchodzą do swojej pracy, podróż autobusem, to podróż autobusem, nie ma co puszczać na ten temat filmików poglądowych i 10 minut opowiadać, jak korzystać z toalety.
Teraz, 3 raz, jechałam Eurobusem, niby OK, ale pierwszy raz, powrót z pierwszego kontraktu, po 4 miesiącach, to był stres nie lada. Autokar spóźnił się 3h, a ja byłam w Ratyzbonie, bo po zakończeniu pracy jechałam na 1 Komunię do chrześnicy w tamte rejony. Byłam przekonana, że ktoś z biura źle podał mi termin wyjazdu, chwała Bogu, że byłam z kuzynką i pojechałyśmy przewaletować mnie do niemieckiego akademika (Weronika mieszka i studiuje w Niemczech), a tu po 2h (w okolicach 22, wyjazd miał być o 20) SMS : "Tu linia Eurolines, prosze odebrać telefon". Z racji faktu, że nie miałam już środków na polskim koncie, oddzwoniłam z niemieckiego telefonu i usłyszałam pytanie: "Czy pani jeszcze czeka? ". Eeeee.... I znowu, telefon do narzeczonego kuzynki, w którego aucie zostawiłam bagaż (mieszka 20km od jej akademika) i w te pędy na dworzec, myślałam, że stres mnie zabije tego wieczoru. Ale wszystko dobrze się skończyło i po 4 miesiącach, następnego dnia rano byłam już w Polsce :)
No i eurobusy mają też te przeklęte, stresogenne przesiadki. Ale Sindbady w sumie też.
Pozdrawiam
Hellyspring