Ojojoj, jestem tu nowa, myślałam, że wejdę i się przerażę, jak to mi źle i oszczędzać muszę, a tymczasem, co następuje: mam do dyspozycji 50 euro tygodniowo na zakupy, jeżdżę na nie raz w tygodniu z córką dziadka, którym się zajmuję i która mieszka w tym samym domu, w mieszkaniu nad ojcem. Podczas zakupów mogę kupować generalnie co mi się rzewnie podoba, głownie rzecz jasna pod dziadka, ale jeśli mam ochotę na owoce czy lody, których "mój" dziadek z racji swojej cukrzycy nie je - nie słyszę pretensji. Co więcej: mleko, napoje niskocukrowe i domowe marmolady zapewnia córka, korzystam z tych produktów poza rzeczoną kwotą 50 euro, córka robi też pranie (ma w piwnicy pralnię i przynosi świeże, wyprasowane ubrania, ręczniki i pościel zarówno dziadkowe jak i moje; początkowo było mi z tego powodu szalenie niezręcznie, lecz cóż, takie zasady, po czasie człowiek się przyzwyczaił i docenia wygodę), więc odpadają wydatki na proszek i płyn do płukania. Resztę, która zostaje z duzych zakupów, przeznaczam na dokupowanie drobiazgów w miejscowej Edece, tudzież pieczywa; jesli kupuję coś ekstra i wykładam własne pieniądze, zostawiam w "rodzinnym" ,jak go nazywam, portfelu paragony i nigdy nie jestem poszkodowana. Szkoda tylko, że na zakupy jeździmy do Aldika, a nie do sąsiedniego Lidla, ale i tak widzę, że nie mam co marudzić :) Jem dobrze, gotuję, na co mam ochotę i co dziadek lubi jeść, a nieraz dzielę się swoimi specjałami (uwielbiam piec i gotować) z córką dziadka i jej rodziną, a jeszcze zostaje produktów na przyszły tydzień. Więc narzekać chyba nie mam na co.
Dodam jeszcze, że mam do dyspozycji ogródek z herbarium, więc nie muszę kupować pietruszki, koperku i innych ziół, w sezonie mieliśmy truskawki, śliwki i maliny, a teraz pomidory z krzaka. Chyba fajnie mam, co ? :) Tylko z dziadkiem coraz gorzej, już tu raczej nie wrócę, bo nerwowo i psychicznie już chwilami nie wyrabiam, a zajmuję się nim, z dwoma miesięcznymi przerwami, od początku bieżącego roku.